Nic tak nie cieszy, jak wpadki artystów na scenie... Wczorajszego wieczora postanowiłem się odchamić i poszedłem do opery. W repertuarze - Nabucco.
Cały przejęty, aby się nie spóźnić dotarłem do świątyni dźwięku i śpiewu.
Spektakl można uznać za przyzwoity, chociaż na kolana nie powalał. Fakt było kilku śpiewaków, których słuchało się z zapartym tchem, ale niestety nie byli to wszyscy główni soliści.
Z przyjemnością słuchało się Jacka Greszta (Zachariasz), Halinę Fularę-Dudę (Abigail), Bartłomieja Tomakę (Arcykapłan Baala) i Victorię Vatuninę (Anna). Niestety reszta była na przeciętnym poziomie. Sam Nabucco (Rafał Songan) śpiewał tak jakby miał poważny problem z wymową, w niektórych partiach miałem wrażenie, że facet sepleni. W dodatku, w każdej scenie, w której występował miał jakąś wpadkę, a to prawie spadł z rydwanu, a to nie mógł wydobyć miecza z pochwy, a to pokazywał swoje zielone ohydne ochraniacze na kolana... Jak wychodził na scenę człowiek zaczynał bardziej interesować się tym jaką wpadkę będzie miał tym razem, niż jego występem...
Zachwycała natomiast gra orkiestry pod kierunkiem Macieja Fingasa.
Reasumując spektakl można obejrzeć, jeżeli nie ma się nic ciekawszego do roboty w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz