sobota, 21 marca 2009

2.23 Carpe Diem

"Komory, karaoke, zasilacze, odtwarzacze, konsole, druty, roboty, modemy, telefony, depilatory, wibratory, masturbatory, ejakulatory, dojarki, miniaturowe systemy ziemia-niebo-ziemia". Wyliczeniem zabytków kultury materialnej rozpoczął się na deskach Teatru Polskiego spektakl Ewy Wycichowskiej i Polskiego Teatru Tańca z Poznania pod tytułem "Carpe diem".
Do czego odnosi nas tytuł spektaklu - Carpe diem? Do postulatu cieszenia się chwilą, wysuwanego już w starożytności i kontynuowanego przez stulecia. Chwytaj dzień, dopóki nie uleci... Żyjemy w natłoku, w nadmiarze, w wodospadzie słów, które nas zalewają. Coraz częściej stawiane są obok siebie głębokie uczucia i mechaniczne reakcje. Recytująca tekst Kobieta (Iwona Pasińska) chodzi wzdłuż sceny w żółtych gumiakach, dzierżąc worek ziemi. Szuka miejsca, by usypać kurhan. Czyj to grób? - pytanie pojawia się już na samym początku spektaklu. Obok niej tańczą "do siebie" dwie młode dziewczyny. Z rulonów czarnej podłogi do tańca rozwijają się kolejni tancerze.
W kolejnej scenie mężczyzna w czerwieni ciągnie za sobą grupę tancerzy. Dwóch jego towarzyszy okleja taśmą kolegę. To parodia spętania strojem baletowym.
Oszczędna scenografia "Carpe diem" pozwala skupić się na emocjach ciała, na ruchu. To wykonawcy muszą zorganizować sobie przestrzeń, opanować ją, skierować uwagę widza na ciało.
Pojawia się mężczyzna w garniturze, wraca wyliczanka przedmiotów. Tancerze ustawiają się jak do zdjęcia. Z góry, z lewej strony widowni, pada snop mocnego światła, jak w jaskini, jak w ciemnym lochu. "Bądź mi kobietą, damą, lafiryndą" - powtarza trzykrotnie Pasińska i puentuje: "wiedźmą". Być dla mężczyzny wiedźmą - Kobieta wypowiada skryte pragnienia mężczyzn. Dwóch z nich pojawia się na scenie z czerwonymi szmatkami. Rozpoczyna się corrida - wabienie wybranek czerwienią, wielkie polowanie na kobiety. W następnej scenie za trzema konstrukcjami z przezroczystymi, foliowymi parawanami znajduje się troje ludzi. Wyglądają na zahibernowanych, jakby ktoś celowo umieścił ich za bryłą lodu. Tu niemożliwy staje się jakikolwiek ruch, jakiekolwiek porozumienie. Z postaciami skontrastowano tańczącą parę z przodu sceny. Na proscenium robi się niezmiernie gorąco, w tle zaś lodowato.
Przy dźwiękach jednostajnej, natrętnej muzyki wkraczają tancerki w tandetnych, jaskrawych perukach, w zwiewnych, tiulowych strojach. Są jak figurki w katarynce. Na ich ubraniach umieszczono kody kreskowe. Są jak współczesne nastolatki - identyczne.
Kobieta wymienia dwanaście kręgów. Jedenasty krąg - "kiedy dwoje staje się jednym", gdy dochodzi do połączenia - to miłość. Dwunasty "to krąg wieczności - początek i koniec w jednym". Po zakreśleniu kręgów, między tańczącymi kobietą i mężczyzną pojawia się zalążek czułości.Nagle ona odrywa się od niego. Wkracza lekki, kuglarski motyw muzyczny, rodem z Mahlera, z "Amarcord" czy "La Strady" Felliniego. Scena rozświetla się na różowo. Słychać śmiechy, tancerze bawią się w berka, sypie się konfetti. Brakuje tylko konferansjera. Wyraźny sygnał: to, co współcześnie pragnie uchodzić za kulturę, ma w rzeczywistości znamiona cyrku, klaunady, biesiady, taniej rozrywki. Nagle wszyscy uczestnicy rozkosznych igraszek padają na podłogę. Wchodzi biała para. Tancerze powstają, po raz kolejny zmieniają układy, pozują, jakby znaleźli się przed obiektywem. Zaraz jednak powraca pusta zabawa, na scenie unosi się dym, zewsząd słychać okrzyki i śmiechy. Na koturnach wchodzą kolejne solaryczne dziewczęta w różowych perukach. Scena przypomina teraz scenografię koncertu Ich Troje lub prowincjonalny pokaz mody. Show wieńczą kolejne ustawienia do zdjęć wdzięczących się do widzów tancerzy. "Szanowni działacze kultury, drodzy przyjaciele - czyta z kartek urzędowym tonem Kobieta - my, krajowi przedsiębiorcy, ogrzejemy was". Przemowa w którymś momencie zmienia się w agresywny bełkot: "Rośnij duży, okrąglutki, sto lat, sto lat, szacuneczek!". Tekst czyta jeszcze dwukrotnie: po francusku i angielsku. Otaczający ją komedianci intonują pieśń w żałobnej tonacji. I zaczyna być nieco zbyt patetycznie. Po wypowiedzeniu "s'il vous plait" Kobieta ostrym ruchem rzuca kartki na scenę. Wraz z resztą tancerzy zwraca twarz ku jasnemu promieniowi. Ku słońcu? Po chwili zbita grupka tancerzy powoli cofa się ku tyłowi sceny, w mrok. Końcowa sekwencja, apel do polityków parających się kulturą, staje się sarkastyczną, mocną kodą. "Chwytaj dzień", bo nie wiadomo, co przyniesie Ci jutro.





Brak komentarzy: