Zastanawiam się nad celem obsadzania stanowisk kierowniczych osobami niekompetentnymi... Wczoraj wicedyrektor zaproponował mi wzięcie zastępstw doraźnych za nieobecnego kolegę. Powiedział tylko tyle, że będą to cztery godziny w środę. Szczegóły miały być domówione dzisiaj.
Zgłosiłem się więc grzecznie na rozmowę do wicedyrektora, lecz ten skierował mnie do pani wicedyrektor, ponieważ ona zaczęła zajmować się sprawami zastępstw. Już zaczęło mnie po kościach łamać, że nie będzie to łatwa rozmowa. Pani wicedyrektor jest przemiłą osobą, ale całkowicie nienadającą się na to stanowisko... Komputer ją gryzie i w dodatku jest całkowicie niezorganizowana. Wszelkie informacje, które ma w obowiązku nam przekazać są wywieszane w ostatniej chwili i w dodatku z takimi błędami (np. logistycznymi), że aż strach w ogóle je czytać.
Rozmowa przebiegła w biegu w czasie przerwy, z której dowiedziałem się aż tyle, że mam śledzić zastępstwa na bieżąco.
Zastanawiam się, czy załatwienie tak sprawy, to jest brak szacunku do mnie jako do pracownika, przecież tych godzin mogłem w ogóle nie brać i mieliby duży problem, czy tez braku wcześniej wspomnianej przeze mnie zdolności organizacyjnych, czy też po prostu braku wiedzy jak takie problemy się rozwiązuje...
Od czasu rozmowy z panią wicedyrektor (a było to ok. godz. 10.40) sprawdzałem co godzinę zastępstwa. Informacja pojawiła się dopiero po godzinie 14.00. I wszystko byłoby ok. gdyby nie to, że pracuję w jeszcze jednej szkole. O ile środę udało mi się dogadać, to nie mam pojęcia co z piątkiem. Wicedyrektor wspominał o 4 godzinach w środy, ale dwie klasy mają przedmiot w wymiarze 2 godzin w tygodniu i te kolejne godziny przypadają w piątek. Aż boje się o to zapytać pani wicedyrektor, aby nie usłyszeć: "Proszę śledzić zastępstwa na bieżąco".
Wspomne tylko, że jak takie sprawy prowadził wicedyrektor, to na wstępnej rozmowie, a zarazem jedynej otrzymywałem już rozpiskę z moim zmienionym planem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz